Club Dolphin

Resort przy cichej, ślepej uliczce. Rozciągnięty wzdłuż oceanu, dzięki czemu większość pokoi ma na niego widok. Nasz (superior, na parterze, z tarasikiem, do którego przynależały też leżaki i parasol na trawniku przed nim, co było to pilnowane przez obsługę) znajdował się tuż przy basenie, więc już w ogóle bardzo ładny widok. Plaża z rdzawym, grubym piaskiem, ostro schodząca do wody, już kilka metrów od brzegu głębia. Duże fale znoszące na pełne morze, raczej nie do kąpieli, a już dla dzieci na pewno.

Pokój wygodny, sprzątany pilnie! Czajnik, kubki, codziennie dokładana kawa, herbata i woda, lodówka. Brak części wypoczynkowej, siedziało się na tarasiku. Animacje przy basenie strasznie głośne, na szczęście było ich mało, przez resztę czasu bar przypuszczał ściszoną muzykę (z reguły fatalną ;-) ).

Po zmroku bardzo komary. Warto zapalić w pokoju kadzidełko, naprawdę je odstrasza i nie wlatują. Temperatura: w nocy 26, w dzień 10 więcej, wilgotność niemal stuprocentowa. Nieużywane zimowe ubrania, w kt. przyjechałam, zawilgły w szafie.

Wieczorem muzyka na żywo w barze przy lobby i rzadko (raz w tygodniu?) pokaz z amfiteatrze.

Ręczniki plażowe codziennie zbierane przez obsługę. Drinki we wszystkich 3 barach nalewane oszczędnie. Piwo w malutkich kufelkach. Jeśli jedna osoba chciała wziąć napoje alkoholowe dla całej grupki, musiała (czasem, a czasem nie) wpisywać ich ilość, rodzaj, nr pokoju i swe nazwisko na listę.

Do obiadu gościowi z opaską all inslusive przysługiwał 1 kieliszek wina, bądź 1 piwo, do kolacji 2. Jeśli obsługa kogoś niezbyt lubiła, trudno było się doczekać, jeśli szanowała, podchodziła sama i proponowała dolewki. Mąż ma image jak sadhu (siwa broda, długie włosy, etno ciuchy), więc dosłownie koło nas biegano i gratisów było wiele.

W hotelu i wszędzie na wyspie mile widziane napiwki, które otwierają wiele drzwi i ułatwiają życie (np. zwiedzenie czegoś po godzinach, albo na zagrodzonym terenie). 100 rupii (ok. 1,30 ZŁ), to standardowy, 1 USD, to dobry.

Co miesiąc na wyspie jednego dnia obowiązuje prohibicja związana z Dniem Buddy. sklepy z alko są wówczas nieczynne, bary nie podają alko i w hotelu też się go nie dostanie. Dzień wcześniej obsługa roznosi do pokoi ulotki z informacją i po butelce piwa na osobę. Lepiej więc zawczasu zrobić sobie zapas. Prohibicja obowiązuje też w inne święta narodowe. Zaraz po przyjeździe, jeszcze niezorientowana co do realiów, trafiłam na Dzień Niepodległości i...

Jedzenie - jest duży wybór, ale hotel stawia na kuchnię etno, więc głównie paciaja. Curry i kardamon WE WSZYSTKIM. Słodycze, ciasta b. przeciętnie. Minimalnie świeżych owoców i warzyw, aż głupio, skoro stragany są tego pełne i to za grosze. Ogólnie, jedzenie jest najsłabszym ogniwem resortu. Na stołach nie ma solniczek, trzeba poprosić obsługę (mają pochowane w szufladach). Jeżeli ktoś woli kuchnię zachodnią, ratunkiem jest bar przy basenie, tylko proszę pamiętać, że czasem czeka się tam na posiłek ponad godzinę. Z reguły zamawiałam i mówiłam, że przyjdę potem. W tym barze można też zrobić sobie samemu kawę, herbatę, gdyby komuś brakło tej w pokoju.

Wybierając się na wycieczkę warto dzień wcześniej bezpł. zamówić w recepcji prowiant, choćby dlatego, że w jego skład wchodzi dodatkowa butelka wody.

Zwiedzanie - zdecydowanie polecam na własną rękę. Na wyspie świetnie działa Uber oraz Pick Me. Przy pierwszym kursie warto pogadać z kierowca i umówić się na kolejne, ceny ustalane bezpośrednio są rewelacyjne, typu 200 USD za wyprawę od świtu do nocy dla całej grupki, gdziekolwiek chcecie i z elastycznym planem, zamiast 200/osoby za raptem półdniową wycieczkę hotelową i to z programem, który niekoniecznie Wam w pełni pasuje.

Świątynie - trzeba mieć zakryte ramiona i kolana, odkrytą głowę. Warto wziąć z RP lekkie szmatki, typu pareo, którymi można okryć się przed wejściem, bo w sumie nigdzie, gdzie byłam, nie było możliwości wypożyczenia takowych. Zdejmowanie butów - wiadomo. Ja zdejmowałam sandały, a nakładałam skarpety, nie protestowano.