Co nas zaskoczyło na Wyspach Zielonego Przylądka? [RELACJA]
W ogóle nie planowaliśmy tego wyjazdu. Późna jesień, letnie ubrania już dawno na dnie szafy, a tu trafiła się okazja. Szybka decyzja, wybór hotelu i lecimy. Niczego się nie spodziewamy, na nic się nie nastawiamy. Mimo to Wyspy Zielonego Przylądka zaskoczyły nas nie raz.
Jak wita nas Cabo Verde
Sal. Lądujemy na największej wyspie archipelagu, tymczasem lotnisko jest tak małe, że tym razem nawet nie przeszło mi przez myśl, że się zgubię albo nie zdążę na transfer. Jesteśmy (my i pozostali z naszego czarteru) jedynymi pasażerami na całym lotnisku.
Od pierwszych chwil towarzyszą nam upragnione ciepełko i kuszący spokój, który czuć tu po prostu zewsząd. Momentalnie przestawiam się na tryb "relaks" i wyłączam ten, który często towarzyszy mi na początku wakacji, czyli „trzeba zobaczyć to to i jeszcze tamto”.
Na transfer do hotelu Melia Tortuga czekamy dość długo, mimo że przecież nie ma tłumów. Czy to nas irytuje? W ogóle. Jakby myśl przewodnia kabowerdyjczyków „no stress” dostała się nam do krwiobiegu z pierwszymi promieniami słońca.
Jedziemy do hotelu. Czy Wyspy Zielonego Przylądka są zielone? Sal, gdzie latamy na wakacje z Polski, nie jest. Na trasie od czasu do czasu można dostrzec dumnie rosnącą na wysuszonej afrykańskim słońcem palmę, jednak coś zupełnie innego zwraca naszą uwagę od razu. Jest przestrzennie i księżycowo, jakbyśmy przylecieli na inną planetę, nie na inny kontynent.
Czasem jest tak, że od razu po wyjściu z lotniska mamy efekt „wow”. Sal nie robi spektakularnego pierwszego wrażenia, ale tylko pierwszego. Warto poznać ją bliżej, odkryć uroki tego miejsca na Ziemi i z każdą kolejną godziną dać się zaskoczyć.
Nasze zaskoczenia na Wyspach Zielonego Przylądka
Ludzie
To jedno z największych zaskoczeń tego wyjazdu. W żadnym kraju jego mieszkańcy nie zapadli nam w pamięć tak bardzo, jak właśnie na Cabo Verde. Jednocześnie egzotyczni i bardzo europejscy, radośni i wycofani, pełni luzu i zapracowani. Mówią po angielsku, ale to portugalski podoba nam się bardziej.
Spotykamy kobiety noszące na głowie kosze pełne owoców, staruszków podpierających ściany swoich domków w slumsach i sprzedawców opowiadających raczej zmyślone historie, namawiających do zakupu pamiątek u nich, nie u Senegalczyków. Rybaków, surferów, tancerzy, mistrzów capoeiry. Co ich łączy? Są przepiękni, w ich twarzach jest coś hipnotyzującego. Ich spokój i dobrą energię chcemy zabrać ze sobą do Polski.
Jak wygląda nasz dzień turysty? Słoneczne południe, siadamy na przepięknej publicznej plaży w Santa Maria, turystycznym miasteczku na wyspie, w pobliżu którego zlokalizowanych jest większość hoteli. Trwa właśnie mini mecz piłki nożnej, rozgrywanej przez tutejszych mężczyzn. Wszyscy, bez względu na wiek, wspaniale wyrzeźbieni i gibcy. Po prawej stronie, na molo, zupełnie inny obrazek. Miejscowi rybacy jak co dzień przypłynęli ze zdobyczami.
Przyglądamy się jednym, podchodzimy do drugich. Nikt nas nie zaczepia, nie namawia do kupowania, nie przegania. Wszyscy są mile widziani i każdy ma swoją przestrzeń. I tak codziennie. No stress. :)
To jedno z tych turystycznych miejsc, gdzie poza hotelem można dzielić z mieszkańcami wspólną przestrzeń, uczestniczyć w ich życiu i być tak blisko wydarzeń, bez konieczności walki o miejsce i widok z tłumem turystów chcących zrobić zdjęcie i porozmawiać z „lokalsami”.
Zaskoczeniem okazała się obsługa kelnerska w hotelu. Mili, przyjaźni ludzie. Pomocni, ale nie nachalni. Niezwykle uprzejmi, a jednocześnie jakby zawstydzeni i skupieni na pracy. Taki dystans, choć w dobrym znaczeniu tego słowa, jest tu zupełnie normalny, choć nam, turystom przyzwyczajonym do bycia w centrum hotelowej uwagi, może wydać się to nieco dziwne.
Inaczej wygląda sprawa z animatorami. Ci w Melia Tortuga to mistrzostwo świata! Świetnie tańczą, grają w siatkówkę plażową, śpiewają, ćwiczą, a wszystko razem z nami, turystami. Bez gwiazdorstwa i niepotrzebnego dystansu. To jedyne wakacje, po których zapamiętaliśmy nawet imiona większości animatorów.
Bezpieczeństwo
Bez problemu jedziemy busem hotelowym do miasta, uliczki Santa Marii są spokojne, gdzieniegdzie w niewielkim barze miejscowi popijają poncz. Czujemy się bezpiecznie bez grupy, bez przewodnika. Jedyne, na co musimy uważać, to palące słońce i fale oceanu, bo do umiejętności tutejszych surferów niestety nam daleko. Przy hotelach zrobione są specjalne zatoczki, które całkowicie pozwalają nam na bezpieczną kąpiel.
Wyspy Zielonego Przylądka to moim zdaniem idealne miejsce na pierwszą podróż do Afryki. Na każdym kroku czuć tutaj afrykański klimat i kulturę, a jednocześnie europejski, znajomy styl w częściach turystycznych. Wpływy Portugalii są tutaj bardzo widoczne. Hotele to piękne kompleksy położone przy plaży, z zielonymi ogrodami i wysokim standardem od pokoju i basenów po jedzenie.
A jednak przyroda
W pierwszej chwili wyspa Sal może wydawać się nieciekawa – jest płaska i w porównaniu z innymi wyspami archipelagu mało zróżnicowana. Wbrew pozorom ten niewielki kawałek Ziemi skrywa prawdziwe cuda natury.
Udaje nam się zobaczyć tylko część, a i tak czujemy się nasyceni. W drodze do Blue Eye, kultowego miejsca na Sal, gdzie w słoneczne południe głęboko w skałach zobaczymy wodę o najbardziej niebieskim odcieniu, jaki można sobie wyobrazić, zatrzymujemy się na spalonej słońcem pustyni. Samo miejsce robi duże wrażenie, a doświadczenie zjawiska fatamorgany potęguje je kilkukrotnie. Naprawdę wow!
Z pustkowia trafiamy do miasta. Targowisko, miejskie życie i rybacy, a raczej ryby, bo tych wzdłuż nabrzeża jest znacznie więcej. Z bliska przyglądamy się wielkim sieciom i patroszeniu. I choć nie jest to mój wymarzony widok, nie sposób się nie zatrzymać. Tutaj to podstawa życia i część kultury.
Przed nami jeszcze dwa punkty programu - Zatoka Rekinów i wizyta w kopalni soli. Choć to pierwsze wydaje się bezkonkurencyjne, to bliskość natury w tak różnej postaci jest całością, którą warto zobaczyć. Rekin przepływający koło nogi brzmi groźnie? Bardziej niebezpieczne są tu jeżowce, na które można nadepnąć średnio co trzy kroki! A rekin wielkości średniego pieska co najwyżej pacnie w łydkę i popłynie dalej ze swoją rodziną. 😊
Znacznie pewniej czuję się na plaży, ale i ta zaskoczyła kilka razy. Plaże na Sal są szerokie i piaszczyste, ale… Idziemy brzegiem morza, pod stopami mamy żółty, miękki piasek, a tu nagle taka zmiana! Żółty piasek zamienia się czarny, wulkaniczny, miejscami mieszają się jak biały i czarny mak. Wzrok jednak ucieka w stronę wody, obłędnie niebieskiej i czystej.
Dlatego gdybyście dziś zapytali, jaki kolor mają Wyspy Zielonego Przylądka, od razu odpowiem, że obłędny, spektakularny, bajeczny…niebieski!
Ostatnie zaskoczenie? Na pewno byłabym zaskoczona, gdyby z Wysp Zielonego Przylądka ktoś nie wrócił z kolorową bransoletką z napisem No stress. 😊